Książka Czarodziej ukazała się nakładem wydawnictwa Drzewo Babel.
Rio de Janeiro, maj 1974 roku. W Brazylii panuje dyktatura. Paulo Coelho zostaje wezwany na przesłuchanie do Wydziału Spraw Porządku Publicznego. Odnosi sukcesy jako autor tekstów piosenek, współpracuje z muzykiem rockowym Raulem Seixasem. Paulo często musi załatwiać zezwolenia na wykonywanie utworów, więc bez obaw udaje się z przyjacielem do urzędu.
Gdy wysiedli przed stuletnim, trzypiętrowym budynkiem
przy ulicy da Relação, dwie przecznice od siedziby wytwórni Philips,
była trzecia po południu 27 maja. Paulo usiadł na ławce
w korytarzu i otworzył gazetę. Raul okazał strażnikowi w okienku
dokumenty i poszedł na spotkanie. Wyszedł pół godziny później, ale
zamiast podejść do Paula, skierował się do budki telefonicznej
przy wejściu. Udał, że wykręca jakiś numer i zaczął nucić
po angielsku: My dear partner, the men want to talk with you, not with me…
[Drogi kolego, oni chcą rozmawiać z tobą, a nie ze mną…].
Paulo nie zrozumiał ostrzeżenia. Bębniąc palcami w obudowę
telefonu, Raul powtarzał jak refren te same słowa:
They want
to talk with you, not with me…
They want to talk with you, not with me…
They want to talk with you, not with me…
Do Paula wciąż nie docierało. Wstał z ławki i szykując
się do wyjścia spytał z uśmiechem:
– Co to za żarty? Komponujesz nowy przebój?
Kiedy chciał podejść do przyjaciela, funkcjonariusz
zagrodził mu drogę.
– Pan tu zostanie. Musi pan złożyć zeznania.
Przerażony Paulo zdołał jedynie powiedzieć do Raula:
– Zadzwoń do mojego ojca!
Po chwili zniknął za drzwiami. Poprowadzono go
przez labirynt słabo oświetlonych korytarzy na wewnętrzny dziedziniec
otoczony galeriami, gdzie znajdowały się zakratowane cele. Wydobywał się
z nich odór moczu połączony z ostrym zapachem środków
dezynfekujących. Większość pomieszczeń była pusta. Prowadzący Paula funkcjonariusz zatrzymał się przed jedną z cel, wepchnął go
do środka i zaryglował drzwi. W środku było dwóch młodych mężczyzn.
Paulo bez słowa usiadł na podłodze i zapalił papierosa. W panice
zaczął się zastanawiać, co mogło być przyczyną aresztowania. Z ponurych
myśli wyrwał go jeden z chłopaków, który zapytał:
– Czy pan nazywa się Paulo Coelho?
– Tak, to ja, a bo co? – odparł nerwowo, coraz
bardziej wystraszony.
– Nazywamy się Dziećmi Boga. Jestem mężem Tality, którą
poznał pan w Amsterdamie.
Paulo przypomniał sobie, że w Holandii
zaczepiła go jakaś Brazylijka, bo na jego dżinsowej kurtce zobaczyła
wyszytą brazylijską flagę. Dwaj mężczyźni też nie wiedzieli, dlaczego ich
zamknięto. Należeli do powstałej w Kalifornii sekty Dzieci Boga,
która miała w Brazylii wielu zwolenników. Na jej adeptach ciążyło
wiele zarzutów, między innymi oskarżenia o wykorzystywanie dzieci do praktyk
seksualnych oraz o związki kazirodcze. Obecność tych trzech młodych ludzi
w celi Wydziału do Spraw Porządku Politycznego świadczyła, że czas
represji w Brazylii nie minął. Przerażająca i okrutna machina,
uruchomiona przez dyktaturę do zwalczania opozycji, teraz obróciła
się przeciw hipisom, narkomanom i członkom podejrzanych sekt. Dopiero
około szóstej po południu zjawił się człowiek w cywilu,
z pistoletem przytroczonym do paska spodni. Trzymał w ręku
papierową teczkę.
Otworzył drzwi i zapytał:
– Który to Paulo Coelho de Souza?
Paulo wstał. Zaprowadzono go do pokoju na drugim
piętrze, w którym stały dwa krzesła i stół. Policjant usiadł
za stołem, Paulowi kazał zająć krzesło naprzeciwko. Wyjął
z teczki małą, czterostronicową broszurkę dołączaną do każdego
egzemplarza płyty Krig‑Ha, Bandolo!. Zaczął się surrealistyczny dialog.
– Co to za gówno?
– Książeczka dołączona do płyty, którą nagrałem
z Raulem
Seixasem.
Seixasem.
– Co znaczy Krig‑Ha, Bandolo!?
– Uważaj na wroga!
– Na wroga? Jakiego wroga? Chodzi o rząd? Co to
za język?
– Ależ skąd! To nie ma nic wspólnego z rządem.
Wrogowie to afrykańskie lwy, a tego języka używano w królestwie Pal‑ul‑don.
Mężczyzna był przekonany, że długowłosy hipis stroi sobie
z niego żarty. Przepytał go szczegółowo z historii
Tarzana i innych filmowych bohaterów fikcyjnego królestwa
afrykańskiego Pal‑ul‑don. Jednak te informacje mu nie wystarczały.
– Kto to zrobił? – spytał, wskazując na broszurę.
– Ja i moja dziewczyna. Jest architektem i rysuje
komiksy.
– Nazwisko? Chcę ją przesłuchać. Gdzie jest teraz?
Paulo przeraził się, że wciągnie Gisę w ten koszmar. Jednak
wiedział, że nie warto kłamać, tym bardziej, że oboje byli niewinni. Spojrzał
na zegarek. Dochodziła dwudziesta.
– Nazywa się Adalgisa Rios. Dziś zaprosili nas
na kolację moi rodzice. Pewnie jest u nich w domu.
– Jedziemy! – rzucił policjant,
zebrał ze stołu papiery, wziął papierosy i zapalniczkę, po czym kazał
przerażonemu Paulowi pójść za nim.
Na widok czarno‑białego policyjnego wozu z napisem
„Urząd Bezpieczeństwa Rio de Janeiro” Paulo odetchnął z ulgą. Oznaczało
to, że został oficjalnie aresztowany i – przynajmniej teoretycznie
– był pod kuratelą państwa. Gorzej, gdyby dostał się
do więzienia znajdującego się w gestii tajnych służb, które poruszały się
po mieście cywilnymi samochodami z fałszywymi tablicami
rejestracyjnymi, zatrzymywały ludzi bez nakazu, a często i bez wiedzy
oficjalnych władz. Tajna policja była
odpowiedzialna za większość przypadków tortur i 117 zaginionych
więźniów politycznych.
Rodzice Paula z niedowierzaniem patrzyli, jak ich syn
wychodzi z radiowozu pod eskortą czterech uzbrojonych mężczyzn.
Powiedzieli, że Gisa jeszcze nie dojechała i zażądali wyjaśnień. Paulo
próbował ich uspokoić, mówiąc, że chodzi o płytę Krig‑Ha, Bandolo!
i że niebawem wszystko się wyjaśni. Obiecał, że niedługo przyjdą
z Gisą na kolację.
– Właśnie! Niedługo wrócą – potwierdził skwapliwie
jeden z policjantów.
Paula zaprowadzono z powrotem do wozu i posadzono
z tyłu, między dwoma uzbrojonymi policjantami. Przed nim również
siedziało dwóch ludzi pod bronią. Samochód ruszył do centrum.
Po drodze Paulo spytał, czy może zadzwonić z budki telefonicznej,
żeby poinformować wytwórnię o problemach z płytą. Policjant się nie
zgodził, ale zapewnił, że za kilka godzin Paulo i jego
przyjaciółka będą wolni. Podstęp się nie udał. Paulo chciał zatelefonować
do domu i poprosić Gisę, by wyrzuciła marihuanę, którą trzymał
w salonie. Siedział przerażony, nie odzywając się do końca podróży.
Samochód stanął przed ich domem, kierowca został na dole,
a trzej funkcjonariusze wraz z Paulem weszli do budynku.
Stłoczeni w małej windzie wjechali na czwarte piętro. Paulowi zdawało
się, że wjazd trwa całą wieczność. W mieszkaniu zastali Gisę. Miała
na sobie wzorzyste sari i właśnie gasiła światło, szykując się
do wyjścia.
– Kochanie, ci panowie chcą wyjaśnić parę spraw związanych
z moją płytą i książeczką, którą zrobiliśmy dla Philipsa.
Gisa, choć przerażona, zachowała kamienną twarz.
– Oczywiście, bardzo proszę – odparła spokojnie. – Co panowie chcą wiedzieć?
Usłyszała w odpowiedzi, że przesłuchanie nie może się odbyć
w mieszkaniu.
– Możemy spisać zeznania tylko w siedzibie wydziału
– oznajmił jeden z policjantów. – Pojedziemy tam razem.
– Jesteśmy aresztowani? – spytała Gisa.
– Nie. Jesteście zatrzymani w celu złożenia zeznań
– odparł grzecznie policjant. – Ale najpierw przeszukamy mieszkanie.
Pani pozwoli…
Paulo poczuł, że serce zaczyna mu bić tak szybko, jakby
zaraz miał dostać zawału. Na pewno znajdą marihuanę. Stał na środku
pokoju, obejmując ramieniem Gisę i patrzył, jak policjanci przeszukują
wszystkie zakamarki. Jeden z nich znalazł paczkę około stu książeczek
do albumu Krig‑Ha, drugi grzebał w szafkach i na półkach, trzeci
– prawdopodobnie przełożony – szperał wśród książek i płyt
na regale. Uwagę jego zwróciło chińskie naczynie z laki, wziął je
do ręki i podniósł wieczko. Było po brzegi wypełnione marihuaną.
Powąchał, zamknął pojemnik i odłożył na miejsce. Paulo zrozumiał, że
sytuacja jest o wiele poważniejsza, niż mu się zdawało. Skoro policjanta
nie interesuje pudełko pełne marihuany, to podejrzewają go
o coś znacznie gorszego. Wróciły wspomnienia z Ponta Grossa. Czy
i tym razem pomylono go z terrorystą albo bandytą napadającym
na bank?
Dopiero w siedzibie wydziału do Paula i Gisy dotarło,
że tego wieczora nie zjedzą kolacji u państwa Coelhów. Rozdzielono ich
przy wejściu, kazano przebrać się w żółte drelichy
z wyszytym na piersiach napisem „Więzień”. O świcie 28 maja
zrobiono im fotografie i założono kartotekę. Na policyjnych
fiszkach zostawili swoje odciski palców. Paulo otrzymał numer 13720,
a Gisa 13721. Zaczęły się wielogodzinne przesłuchania. Ile to trwało,
trudno powiedzieć, bo razem z ubraniami zabrano im także zegarki.
Przebywali w zamkniętych pomieszczeniach bez okien, co jeszcze
bardziej pogarszało ich samopoczucie. Nie stosowano tortur,
a przesłuchania wciąż krążyły wokół sprawy broszurki dołączonej
do płyty Krig‑Ha i znaczenia słów „społeczeństwo alternatywne”. Przedtem
jednak przez wiele godzin opowiadali funkcjonariuszom, co robili do dnia
aresztowania, dzień po dniu. Takie szczegółowe przesłuchania
w żargonie policyjnym nazywano „kapibarą”. Kiedy Paulo zeznał, że
w maju 1970 roku był z Verą Richter w Santiago de Chile,
policjanci zaczęli wypytywać go o mieszkających tam Brazylijczyków, ale żadnych
rewelacji się nie dowiedzieli, bo nie utrzymywał kontaktów z rodakami
w Chile ani w żadnym innym kraju. W tym czasie Gisa próbowała
przekonać śledczych, że tytuł płyty Krig‑Ha, Bandolo! powstał podczas „burzy
mózgów” w wytwórni, kiedy Paulo wszedł na stół i wydawał okrzyki
Tarzana w królestwie Pal‑ul‑don.
Tymczasem rodzice Paula spędzili bezsenną noc, szalejąc
z niepokoju. Lygia zadzwoniła do przyjaciółki, która była sekretarką
gubernatora stanu Guanabara, do dziennikarza i przedsiębiorcy Antônia de
Páduy Chagasa Freitasa. Dowiedziała się, że syn rzeczywiście przebywa
w areszcie Wydziału do Spraw Porządku Politycznego przy ulicy
Relação. Oficjalne aresztowanie było gwarancją, że nazwisko Paula nie znajdzie
się na liście desaparecidos, zaginionych bez wieści. Wraz
z ogłoszeniem Aktu Instytucjonalnego i zniesieniem zasady
aresztowania tylko na podstawie nakazu sądowego, rodzinie ofiary
pozostawało jedynie dotrzeć do wpływowych funkcjonariuszy w urzędzie
bezpieczeństwa przez znajomości. Marcos, mąż Sônii Marii, skontaktował się ze
swoim przyjacielem, pułkownikiem Imbassahym, który miał znajomości
w Serviço Nacional de Informações [Narodowej Służbie Informacyjnej].
Jednak inżynier Pedro postanowił najpierw wstawić się za synem drogą
oficjalną. Ciocia Helói poleciła mu znajomego adwokata, Antônia Cláudia Vieirę.
Ten pięćdziesięciopięcioletni prawnik pracował w kancelarii wuja
„Candinha”, jak rodzina nazywała byłego prokuratora generalnego, Cândida
Oliveirę Júniora. Po nawiązaniu niezbędnych kontaktów, rodzice zjawili się
przed ponurym gmachem. Okazało się, że do środka może wejść jedynie
mecenas Vieira.
– Jesteśmy znajomymi pułkownika Jarbasa Passarinha
– inżynier Pedro próbował jeszcze powołać się na dawnego znajomego,
a wtedy jedną z najbardziej znanych postaci reżimu, byłego
gubernatora stanu Pará i ministra w trzech reżimowych rządach.
Passarinho był jednym z sygnatariuszy Aktu Instytucjonalnego
i po raz drugi wybrany został senatorem z ramienia wspierającej
rząd partii Arena.
– Ale pan stoi przed Wydziałem Porządku Politycznego
– na policjancie nie zrobiło to większego wrażenia – a tu
ptaszki nie ćwierkają. Nawet takie jak Jarbas [passarinho
– po portugalsku „ptaszek”, przyp. tłum.].
Podczas gdy adwokat rozmawiał ze strażnikiem, próbując uzyskać
informacje na temat Paula, Pedro, Lygia, Sônia i jej mąż Marcos
czekali w strugach deszczu przed wejściem do budynku. Po kilku
minutach Vieira przyniósł dobre wieści.
– Paulo jest tutaj. Powinni go jeszcze dziś wypuścić.
Strażnik dzwoni do szefa, żeby spytać, czy zezwolą na krótkie
widzenie.
Po chwili mężczyzna wezwał adwokata i zaprowadził go
do sali, gdzie mógł porozmawiać z Paulem. Vieirę zaskoczył wygląd
więźnia. Chociaż nie poddano go torturom, Paulo był przeraźliwie blady. Miał
ciemne sińce pod oczami, rozlewające się aż po wąsy, wzrok
nieprzytomny, przerażony. Vieira uspokoił go. Powiedział, że obiecano wypuścić
go w ciągu kilku godzin. Potem adwokata wyproszono. Lygia chciała czekać
na syna przed budynkiem, ale Vieira przekonał ją, że to nie ma
sensu.
We wtorek około dziesiątej wieczór najsympatyczniejszy
z policjantów, którzy zajmowali się Paulem, otworzył drzwi do celi
i oddał mu ubranie oraz dokumenty. Oboje z Gisą byli wolni. Paulo
szybko się przebrał. Na korytarzu czekała już Gisa. Funkcjonariusz
zaprowadził ich do pobliskiej kawiarni. Tam usiedli we troje
i wypalili papierosa. (Po wielu latach, kiedy Paulo był sławnym
pisarzem, spotkał tego człowieka na ulicy w Mediolanie).
Paulo chciał jak najszybciej opuścić złowrogie miejsce. Wezwał
taksówkę i wraz z Gisą udali się do rodziców. Kierowca jechał
szeroką aleją Mem de Sá, potem skręcił w wysadzaną drzewami ulicę
w nowoczesnej części Flamengo. Koło hotelu Glória taksówka skręciła. Nagle
drogę zagrodziły im trzy lub cztery samochody, w tym dwa marki chevrolet
veraneio, chętnie używanej przez tajną policję. Z wozów wyskoczyli ludzie
w cywilnych ubraniach, otworzyli tylne drzwi żółtej taksówki
i wywlekli ich na chodnik. Paula powalili na ziemię i skuli
kajdankami. Kątem oka widział, jak Gisę wepchnięto do drugiego wozu, który
odjechał z piskiem opon. Zanim na tylnym siedzeniu założyli mu
na głowę czarny kaptur, ujrzał jeszcze pięknie oświetloną, elegancką
fasadę hotelu Glória.
– Chcecie mnie zabić? – wyjąkał przerażony.
– Spokojnie! – odparł agent. – Nikt cię nie
zabije. Chcemy cię tylko przesłuchać.
To go jednak nie uspokoiło. Trzęsąc się ze strachu, przełamał
wstyd i zapytał:
– Mogę przytrzymać się twojej nogi?
Niespodziewana prośba rozbawiła mężczyznę.
– A trzymaj się, człowieku! I nie bój się,
nikt cię nie zabije.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz