środa, 24 lutego 2016

Historyk z Porto, pisarz z Mozambiku

João Paulo Borges Coelho to pisarz i historyk. Urodził się i wychował w Mozambiku, ale od lat mieszka i pracuje w Porto. Wykłada także w Maputo. W 2009 roku otrzymał portugalską nagrodę literacką Leya za powieść ,,Oko Herzoga". Pisze opowiadania i powieści. Jego styl, doświadczenie życia na styku kultur, umiłowanie afrykańskiej przyrody i oryginalne ujęcie przemian historycznych to tylko kilka ciekawych tropów w jego twórczości. W wywiadzie Coelho opowiada o swoim pisarstwie, inspiracjach, wielokulturowości, o problemach, z jakimi boryka się współczesna literatura afrykańska. Rzadko mówimy w Polsce o tym zjawisku, dlatego zachęcamy do lektury.





Carmen Tindó Secco: Proszę powiedzieć parę słów o swoim wielokulturowych korzeniach. Urodził się pan w Porto (w Portugalii) w 1955 roku, ale od lat mieszka w Mozambiku. Uważa się pan za obywatela tego kraju.


João Paulo Borges Coelho: Często zadają mi to pytanie i przyznaję, że wprawia mnie ono w zakłopotanie. Nie dlatego, że czuję się źle we własnej skórze (poza okresami zwątpienia, które dotykają każdego i nie sposób ich uniknąć). Chodzi o inną, często poruszaną kwestię, która dotyczy relacji między słowem a ukrywającym się za nim pisarzem. Pani pytanie odczuwam jako pewną ,,ingerencję w prywatność”. Mogę odpowiedzieć, że moja narodowość jest wynikiem zaistniałych okoliczności, a nie świadomego wyboru - oczywiście nie ujmując tej postawie szlachetności. Moja rodzina od pokoleń mieszka w obu krajach. Ukształtowało mnie wiele czynników. Mam poczucie fizycznej przynależności do ziemi, ale także czuję się związany z pewnym dziedzictwem kulturowym, z którego bierze się mój pogląd na świat. W Mozambiku poczułem fizyczną łączność z przyrodą. Jednocześnie utożsamiam się z kulturą portugalską. Nigdy jej nie odrzuciłem. To właśnie nazywam wielokulturowością. Stanowi ona początek a nie koniec wędrówki. Ja niczego nie wybrałem, ja się w tę sytuację ,,wrodziłem” i nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. To zjawisko powszechne, chociaż kontynent afrykański, z powodów, których nie mamy tu czasu wyjaśniać, coraz częściej jest miejscem, z którego się wyjeżdża, a nie do którego się wraca. Chciałbym jeszcze dodać, że szukanie tak zwanej ,,czystości” (w sensie korzeni, rasy) wydaje mi się sztuczne, a nawet trochę podejrzane. Tę potrzebę podsycają sentymenty, które traktuję jako mechanizmy obronne obnażające różne słabości. Coraz częściej sentymenty służą też manipulacji, mają podłoże religijne lub polityczne. Ostatnio wszystko to zaczęło się przeplatać i nic dziwnego, że ludzie żywo na to reagują. Przeciwstawienie się tej tendencji wydaje mi się znacznie ważniejsze niż opisywanie źródeł wielokulturowości.


- W jaki sposób ta podwójna tożsamość widoczna jest w pańskiej twórczości?


- Nie wydaje mi się, aby w moim przypadku można było mówić o podwójnej tożsamości. Przede wszystkim, dlatego że nie wierzę w istnienie jednorodnej tożsamości. Właściwie wszystko na ten temat powiedział Amin Malouf w Zabójczej tożsamości. Dla mnie tożsamość jest procesem. Pojęcie tożsamości jako zjawiska dwubiegunowego jest ideą modernistyczną, która czyni z nas ofiary losu. Odbiera siłę sprawczą, a przez to ogranicza intelekt, możliwości przemiany i rozwoju. Każdy skądś pochodzi i ten przypadek jest jedynie punktem wyjścia, początkiem drogi, podczas której człowiek styka się z innymi i zmienia. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W każdych, nawet najgorszych, warunkach możemy być tolerancyjni (lubię to słowo, które często jest niedoceniane) i otwarci na świat. Oczywiście warunki, w jakich żyjemy, wpływają na nasze działania. W moim przypadku mają wpływ na moją twórczość, ale na szczęście nie jestem pisarzem, który tworzy, żeby dać wyraz swoim frustracjom. Ten stan bycia swego rodzaju ,,hybrydą” (pierwotnie łacińskie słowo ,,hybryda” oznaczało nie tylko osobę, w której żyłach płynęła krew dwóch ras, ale także kogoś, kto pochodził z dwóch krajów) w moim przypadku odnosi się również do czasu. Żyję w czasach post-kolonialnych, ale mam to szczęście, że pamiętam też czasy kolonialne. Pozwala mi to widzieć świat z różnych perspektyw, a także z większą swobodą przemieszczać się w czasie i przestrzeni. Wierzę, że daje mi to umiejętność krytycznego oglądu rzeczywistości i pozwala na jego uczciwe opisywanie, w tym sensie, że potrafię relatywizować to, co absolutne. Bardzo sobie to cenię.


- Zajmuje się pan historią Mozambiku. Proszę opowiedzieć o najważniejszych okresach i momentach zwrotnych w historii tego kraju, od czasów poprzedzających kolonizację po współczesne rządy neoliberalne.


- Brak niezależnych opracowań historycznych jako alternatywy dla tekstów z czasów kolonialnych, a także konieczność afirmacji własnej tożsamości, która pojawiła się wraz z niepodległością, sprawiły, że my – historycy studiujący po uzyskaniu niepodległości – staliśmy się z konieczności historykami ,,nacjonalistycznymi”. Inaczej mówiąc, chcieliśmy zajmować się przede wszystkim historią naszej ojczyzny. Skutek był taki, że zaczęto zapraszać setki historyków z zagranicy, którzy mieli nas uczyć. Jednak my nie wykazywaliśmy żadnego zainteresowania ,,obcą” historią. Z jednej strony było to dobre zjawisko, ale miało swoje wady. Z jednej strony taka postawa nas wzbogaciła, z drugiej czegoś pozbawiła. Wracając do pani pytania, można powiedzieć, że przed kolonizacją nie było Mozambiku. Owszem, istniały duże podmioty zjednoczone w ramach unii politycznej (Gaza, Undi itd.) oraz małe podmioty (niezależne państewka plemienne). Wytyczając granice, przedstawiciele portugalskiego kolonializmu stworzyli pojęcie ,,mozambickości”. Nie było to działanie zamierzone i miało wiele skutków negatywnych, ale to właśnie portugalskiemu kolonializmowi zawdzięczamy początki naszej narodowości. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku ruch narodowowyzwoleńczy zmienił ten element ,,mozambickości” z negatywnego w rzecz pozytywną. To, co wcześniej było piętnem, stało się powodem do dumy. Powstała pewna utopia i poczucie wspólnoty losu, które niemal całkowicie zniszczono w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych z powodów, których nie będziemy teraz wyjaśniać. Mamy za sobą doświadczenie bratobójczej wojny, okrucieństw na niespotykaną skalę. Powodem była nie tylko zewnętrzna agresja, w kontekście naszego regionu, ale także brak umiejętności stworzenia systemu, który w nowych okolicznościach podtrzymałby w nas wiarę w utopię. Na szczęście udało nam się zaprowadzić pokój i jest to ogromne osiągnięcie. Wraz z końcem wojny nastąpił rozwój gospodarczy, ale pojawiły się różne problemy wynikające z nastania tak zwanego neoliberalizmem. Dziś neoliberalizm rozwija się w sposób niekontrolowany na całym świecie. Nie byliśmy na niego przygotowani i skutki tego są opłakane. Mamy problemy z wprowadzeniem pluralizmu politycznego. Poza tym żyjemy w systemie, w którym nie liczą się kultura i solidarność społeczna. Istnieje pilna potrzeba odbudowania poczucia wspólnoty, ale można to osiągnąć jedynie poprzez kompromis, a nie narzucanie wizji przez jedną ze stron. Potrzebna jest nam kultura, a jeszcze bardziej edukacja. Potrzebna jest przestrzeń dla krytycznej wymiany myśli, stworzenia alternatywy, a w konsekwencji równowagi. Trzeba zapełnić tę pustynię, która powstała na skutek narzucenia jedynej ,,słusznej” wizji.


- W pańskiej twórczości powraca temat wojny. Dlaczego? Wierzy pan w oczyszczającą moc literatury? Czy poprzez literaturę można pozbyć się traumy i koszmarów, które wciąż są obecne w społeczeństwie Mozambiku?


- Wojna jest obecna w mojej twórczości, ponieważ odcisnęła straszliwe piętno na naszej najnowszej historii. Z czterdziestu pięciu lat niepodległości połowę zajęła nam wojna. Pośrednio lub bezpośrednio jej skutki odczuła każda mozambicka rodzina. Dziesiątki tysięcy zabitych, miliony przesiedlonych i uchodźców. Tak się składa, że zawodowo zajmuję się współczesną historią i piszę o tych konfliktach. Co do terapeutycznej roli literatury, jeśli rzeczywiście istnieje, to jest ograniczona, tak samo jak rola literatury w naszym społeczeństwie.


- W swoim życiu zawodowym łączy pan karierę profesora historii i pisarza. Jak pan to robi? Proszę pokrótce opowiedzieć o swoich doświadczeniach badacza historii oraz wykładowcy na studiach podyplomowych w Mozambiku, Portugalii i w innych krajach.


- Wykładowcą jestem od wielu lat, zaś pisarzem od niedawna. Literatura jest dla mnie czymś nowym, wcale tego nie planowałem. Zająłem się literaturą dla przyjemności, tak jak wieloma innymi rzeczami (na przykład malowaniem, studiowaniem filozofii, graniem na instrumentach muzycznych). Obecnie obie te profesje rozwijają się równolegle i w jakimś sensie uzupełniają się. Jedynym moim problemem jest zbyt krótki dzień. Ciągle brakuje mi czasu.


- Bywa, że granice między faktami a fikcją zacierają się. Jak ta sprawa wygląda w pańskiej twórczości? Proszę opowiedzieć o metodach, jakich używa pan do budowania fabuły.


- Rzeczywiście te granice mogą wydawać się niewyraźne, choć dla mnie są jasne. Gdzieś czytałem, że Umberto Eco oburzał się na Kod Leonarda da Vinci Dana Browna, ponieważ autor przedstawiał swoje domysły jako fakty. I to jest właśnie dla mnie nieprzekraczalna granica między prawdą a fikcją. Jest jedna rzecz, której nie wolno robić, granica, której nie można przekroczyć, a mianowicie świadomie przedstawiać fikcję jako prawdę. Na jednym ze swoich uniwersyteckich wykładów Vladimir Nabokov powiedział: ,,Literatura nie mówi prawdy, lecz ją wymyśla. Literacka fikcja jest rzeczywiście fikcją, a nazwać opowieść historią prawdziwą to obraza zarówno dla sztuki, jak i dla prawdy”. Istnieje też inna, bardzo znana definicja literackiej fikcji, wedle której jest ona rodzajem umowy. Pisarz udaje, że mówi prawdę, a czytelnik udaje, że w to wierzy. Ta umowa pod żadnym pozorem nie może być zerwana, gdyż grozi to zniszczeniem magii (prawdy) literackiej. Oczywiście to nie oznacza, że fikcja literacka nie aspiruje do pewnej ,,własnej” prawdy w ramach danego utworu. Inaczej mówiąc, poprzez zastosowanie fikcji literackiej pisarz powinien wywiązać się z umowy w sposób kompetentny, stosując kryterium prawdopodobieństwa, czyli - jak to ujął António Cândido (brazylijski pisarz, przyp.tłum.)- ,,poczucia prawdy”. Nie jest to jednak prawda dosłowna, obiektywna, ale prawda, jaką na swój użytek czytelnik wynosi z lektury. Obecnie pracuję nad powieścią historyczną (chodzi o ,,Oko Hertzoga”, powieść z 2009 roku), przyp. tłum.), w której zajmuję się tym zagadnieniem, ryzykując zbliżenie się do granicy, której nie powinienem przekroczyć. Postaci wymyślone stykają się bowiem z postaciami, które istniały naprawdę, a wydarzenia fikcyjne mieszają się z tymi, które historia przytacza jako prawdziwe. Postawiłem sobie kluczowe pytanie: Co by było, gdyby powszechnie znane wydarzenia z historii miały inne zakończenie? Co by się stało, gdyby historia potoczyła się inaczej? W istocie chodzi o rodzaj ćwiczenia, które nie aspiruje i nigdy nie mogłoby aspirować do zastąpienia prawdy. Stosuję pewien chwyt polegający na wykorzystaniu znanych postaci historycznych do stworzenia iluzji. W ten sposób przypominam czytelnikowi, że to, co piszę, nie jest prawdą. Robię to również dlatego, że w przypadku naszego kraju tradycja czytelnictwa jest tak krucha i słaba, iż ryzyko niezrozumienia jest podwójne. Prawdziwa jest jedynie radość z wymyślenia historii, prawdziwe jest to, co czytelnik wyniesie z lektury.


- Region Zumbo często pojawia się w pańskich książkach. Skąd zainteresowanie tą częścią Mozambiku?


- Odwiedziłem Zumbo kilka razy w celach zawodowych. Jest to szczególne miejsce, rejon odcięty od świata i ,,zapomniany”. Bardzo trudno tam dotrzeć. Byłem w Zumbo trzy razy, zaraz po wojnie. Nie mogłem się tam dostać żadną drogą od strony Mozambiku. Musiałem lecieć do Harare, stolicy sąsiedniego Zimbabwe, i stamtąd jechać pięćset kilometrów, w większości drogą gruntową, do granicy z Mozambikiem. Ile razy tam jestem, mam wrażenie, że słyszę niemy krzyk mieszkańców tej ziemi, na których nikt nie zwraca uwagi. To miejsce nauczyło mnie wielu rzeczy. Zrozumiałem, jak wielką rolę odgrywa w życiu ludzi rzeka, jak ważny jest dla nich kontakt z duchami zmarłych i magią. Zobaczyłem, jak wygląda ich codzienność przepełniona rozbrajającą beztroską. Istnieją tam również ślady dawnej obecności Portugalczyków sięgające XVI wieku. Człowiek co rusz potyka się o kamienie z inskrypcjami, które w żaden sposób nie są chronione. Wszystko to tworzy specyficzną klimat. Historię traktuje się tam z nonszalancją, która niweluje poczucie upływu czasu. To sprawia, że Zumbo jest niepowtarzalne. Na podstawie zrobionych notatek napisałem moją pierwszą powieść. Poza wszystkimi powodami, które tu wyliczyłem, a jest ich sporo, Zumbo nie różni się szczególnie od innych miejsc. Przypomina północną część prowincji Niassa, gdzie bywałem w młodości. Doświadczenia z tego okresu też zamierzam kiedyś opisać.


- ,,As Duas Sombras do Rio" (2003) jest pana pierwszą wydaną powieścią. Opowiada o przeszłości Mozambiku. Rzeka ma tu znaczenie symboliczne. Proszę powiedzieć parę słów o roli, jaką rzeka odgrywa w pańskiej twórczości, w sensie literackim i historycznym.


- Ta książka jest mi szczególnie bliska, bo kiedy ją pisałem, po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że z zebranego materiału potrafię stworzyć fikcję. Uświadomiłem sobie, że zauroczenie miejscem może natchnąć mnie do napisania książki. Rzeczywiście, w tej powieści rzeka pełni ważną rolę, ponieważ wpływa na życie społeczności. Rzeka jest symbolem, kluczem do zrozumienia współczesnego Mozambiku i przemian, jakie w nim następują. Ta opisana w książce jest ogromna, jest jedną z największych na świecie rzek. Jej istnienie wpływa na powstawanie różnych struktur społecznych, mitów i języków. Dzieli ziemię na dwie części: znajdujące się na północy tereny żeńskie, spod znaku kobry, oraz znajdujące się na południu tereny męskie, spod znaku lwa. Oddziela wodę od ognia. Zawsze martwił mnie fakt, że nie było tam mostu. Uważałem, że to może stanowić wielkie zagrożenie. Dziś, trzydzieści lat po uzyskaniu niepodległości, wreszcie rozpoczęto jego budowę. Niedawno tamtędy przejeżdżałem. Most jest prawie gotowy i wygląda majestatycznie. Bardzo mnie to ucieszyło. Wracając do książki, rzeka odegrała w niej ważną rolę. Po pierwsze stanowiła granicę pomiędzy dwoma różnymi światami, posłużyła mi do opowiedzenia historii o wojnie. Była jak wielka pulsująca żyła, którą przepłynęły rzesze niewolników, a wraz z nimi nastąpił ogromny upływ krwi. W Brazylii dużo mówi się o smutnym życiu niewolników na nowym lądzie. Tutaj rozpacz zdaje się być większa, ponieważ to właśnie stąd wywożono ludzi, którym następnie zgotowano los straszny los. Ta rozpacz związana jest z pustką.


- Powieść As Visitas do Dr. Valdez (2004) otrzymała nagrodę literacką im. José Craveirinhi, przyznawaną przez Stowarzyszenie Pisarzy Mozambickich. Jaką rolę odegrała ona w pańskiej karierze literackiej? Proszę opowiedzieć o postaciach z tej książki.



- Oczywiście ta nagroda bardzo mi pochlebia. Ma wielkie znaczenie, tak jak wszystko, co przyczynia się do rozpowszechnienia literatury mozambickiej. Jeśli chodzi o jej wpływ na moje życie zawodowe, nie wiem, co odpowiedzieć. Przynajmniej na razie pisanie nie wiąże się dla mnie z karierą, jest jednym z wielu zajęć. Ważniejsze od świadomego budowania kariery pisarskiej jest samo doświadczenie związane z pisaniem, radość eksperymentowania z nowymi rzeczami. I proszę nie traktować tego jako przejawu zblazowania. Nie żyję z pisania i nie ma ono wpływu na moje zarobki. Co do wspomnianej książki, opowiada historię rodzinną. Kto ją czytał, z pewnością był zaskoczony, jak mało w niej literackiej fikcji. Trzy główne postaci (łącznie z ekscentrycznym Valadezem) są prawdziwe, a ja jako dziecko rzeczywiście bawiłem się wózkiem inwalidzkim mojej ciotecznej babki Mamei.


- W pańskiej piątej książce zatytułowanej Rua 513.2 opisuje pan Mozambik z lat osiemdziesiątych. Czy tytułowa ulica rzeczywiście istniała, czy jest fikcją literacką?


- Dla mnie źródłem fikcji zawsze jest rzeczywistość. Rua 513.2 to w jakimś sensie moja własna ulica z tego gorącego okresu. Cieszy mnie, że wielu ludzi rozpoznało w niej swoją ulicę. Można śmiało powiedzieć, że to była nie tylko moja ulica, ale wszystkie ulice miasta w tamtym okresie. Książka jest próbą podsumowania minionych czasów bez oceniania, czy były dobre, czy złe. To rozliczenie z sensie dosłownym, uporządkowanie przeszłości.


-Napisał pan też kilka innych książek, między innymi wydaną ostatnio ,,Campo de Trânsito" (2007). Czy ten utwór również nawiązuje do ważnych wydarzeń z historii Mozambiku?


- Campo de Trânsito porusza temat obozów reedukacyjnych w czasach socjalizmu, ale jednocześnie ukazuje szerszy kontekst. W pewnym sensie książka ta jest bardziej abstrakcyjna od poprzednich. Stawia pytania dotyczące absurdu naszej cywilizacji. Nie chodziło mi o pełną analizę zjawiska obozów reedukacyjnych. Jeśli będę chciał zająć się tym wstydliwym tematem, potraktuję go dosłownie, pomimo problemów związanych z gromadzeniem dokumentacji i próbami utajniania tego, co się z nim wiąże. Nie chciałbym, aby książka była traktowana jedynie jako źródło wiedzy na temat działalności obozów.


- Może pan wymienić autorów mozambickich i z literatury światowej, którzy wpłynęli na pańską twórczość?


- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Wynika to ze sposobu, w jaki piszę. Nie wymyślam historii a priori, nie szukam odpowiedniego stylu. Po prostu piszę instynktownie i jestem przywiązany do tej ,,nieracjonalnej” metody pisarskiej. Przeżywam pisanie jako wyzwolenie. Mógłbym pewnie odpowiedzieć, że wszystko, co dotąd przeczytałem, wpłynęło na moją twórczość. Oczywiście, moje dotychczasowe lektury nie były wybierane w sposób zupełnie przypadkowy. Obowiązuje w nich pewna hierarchia. Nie wiem jednak, w jaki sposób mogło to wpłynąć na wybory, jakich dokonywałem w trakcie pisania. Odpowiem inaczej. W młodości byłem pod wielkim wrażeniem czystości języka portugalskiego u Eçy de Queiroza (ironia, humor), magii u Poego, absurdu u Kafki. Dziś porusza mnie impulsywność Lobo Antunesa, spokój Chinuy Achebe oraz rygor i prostota w twórczości J.M. Coetzee.


- Ma pan ulubione książki?



- Na szczęście nie muszę czytać literatury zawodowo. Czytam dla przyjemności. Zdaję się na przypadek. Czasem pojawia się jakiś ciekawy wątek, który staram się zgłębić. Ostatnio przydarzyło mi się to przy okazji lektury książek W.G. Sebalda, którego wcześniej nie znałem. Przeczytałem Campo Santo, Historię naturalną zniszczenia, a teraz czytam Austerlitz. Podobnie zgłębiłem twórczość filozofa Giorgia Agambena (Profanacje, Idea prozy, Bartleby, czyli o przypadkowości). Wiele książek czeka cierpliwie na półce, zwykle dlatego, że są długie i ich lektura wymaga czasu (jak choćby W poszukiwaniu straconego czasu Prousta, w przekładzie poety Pedra Tamena, którą czytam od dwóch lat). Nie jest dla mnie ważna erudycja, lecz radość czytania. Nie mam dobrej pamięci i przez to często wracam do niektórych książek, poznaję je na nowo. Tak było z Kwartetem aleksandryjskim Durrella. Są też autorzy, których czytam od deski do deski, wszystko, co wyszło. Należy do nich J.M.Coetzee (zawsze czytam go po angielsku ze względu na oszczędny i surowy styl). Mam z nim wiele wspólnego. Jest parę książek, po które często sięgam, a potem odkładam. Kiedy jednak leżą pod ręką, lśnią jak prawdziwe gwiazdy (Laços de Família Clarice Lispector, Lavoura Arcaica Nassara). Często wracam do poezji (Kavafis, Achmatowa). W sumie jestem zwykłym czytelnikiem. Pewnie gdyby zadała mi pani to pytanie za kilka lat, mój wybór byłby inny.


- Jakie ostatnio czytał pan książki autorów mozambickich i obcych? Które z nich spodobały się panu najbardziej i dlaczego?


- Niełatwo na bieżąco śledzić to, co dzieje się w literaturze. Rzadko trafiają do nas nowości, a to, co się pojawia, często jest złe, choćby cała masa poradników. Poza tym książki są drogie. Jeśli chodzi o Brazylijczyków, ostatnio czytałem Bernarda Carvalha i Miltona Hatouma.


- Mia Couto, Ungulani Ba ka Khosa, Paulina Chiziane, Lília Momplé, Suleiman Cassamo to tylko kilka nazwisk autorów, którzy w swoich powieściach też piszą o historii Mozambiku. Może pan powiedzieć, co różni pańską twórczość od tych pisarzy, a co was łączy?


- Jestem historykiem i dlatego próbuję uwolnić się od historii (jak dotąd mi się to nie udało), podczas gdy oni wychodzą jej naprzeciw. Czasem mam wrażenie, że historia nas przytłacza, przeszkadza w tworzeniu literatury bardziej otwartej na codzienność. Wydaje mi się, że Afryka cierpi z powodu nadmiaru historii, zaplątała się i wpadła w jej pułapkę. To sprawia, że nie potrafi stawić czoło teraźniejszości. Poza historią dla mnie osobiście ważny jest czynnik geograficzny, aura miejsca. Spośród autorów, których pani wymieniła, wydaje mi się, że Ungulani Khosa najlepiej radzi sobie z historią. Odwołuje się do niej, nie popadając w manieryzm i robi to z dobrym skutkiem.


- Czy istnieją cechy łączące literaturę południowoamerykańską (głównie brazylijską) i europejską (z naciskiem na portugalską) z literaturą mozambicką? Czy istnieje między nimi dialog?


- Wszystko zależy od tego, co rozumiemy poprzez dialog. W czasach kolonialnych pisarze z Mozambiku szukali w księgarniach książek Jorge Amado i neorealistów portugalskich. Powszechnie wiadomo, że język Guimarãesa Rosy inspirował Luandina Vieirę i Mię Couto. Wydaje mi się, że w naszej rzeczywistości interesujących źródeł inspiracji jest o wiele więcej. Nie chodzi tu o traktowanie dzieł w sposób utylitarny lub instrumentalny, ale o ich pozytywny odbiór, który według mnie wynika właśnie z wielokulturowości. Na przykład dosadny i drastyczny język Juana Rulfo, gniew u Raduana Nassara, pewna baśniowość u Garcíi Marqueza czy subiektywizm i rytm u Lobo Antunesa. Nawet zdyscyplinowana i logiczna proza Gonçala M.Tavaresa, która na pierwszy rzut oka wydaje się tak odległa. To wszystko może być inspirujące. Osobiście poszukuję literatury otwartej, nie zaś ograniczonej stereotypami, literatury mocno związanej z ziemią, ale z uniesioną głową, uważnie obserwującej otoczenie. Nie zgadzam się z opinią, że pisarz przekazuje światu jakieś prawdy objawione. Literatura jest niezależna, co wcale nie oznacza braku zaangażowania. Znaczy tylko tyle, że nie jest na niczyich usługach. Tworzy związki z otaczającym światem według własnego widzimisię. Płaci za to wysoką cenę, ponieważ w niczym nie ma decydującego głosu. Jeśli chodzi o dialog między literaturami różnych krajów, trzeba pamiętać o twórczości w pozostałych krajach afrykańskich, poza kręgiem języka portugalskiego. Kiedy mówimy o dialogu między naszą literaturą a literaturą pisaną w innych językach (na przykład anglojęzyczną), przychodzą mi na myśl rzesze zaniepokojonych ,,miłośników” języka portugalskiego, którzy wszędzie węszą zagrożenie dla mowy portugalskiej lub ignorują wszystko, co powstaje w obcym języku. Uważam, że ta absurdalna postawa jest przejawem krótkowzroczności. Chociaż język portugalski jest najbliższy memu sercu, uważam, że jedynie otwarcie się na świat gwarantuje jego dynamiczny rozwój.


- Może pan wskazać kierunki, jakie pojawiają się we współczesnej poezji i prozie Mozambiku?



- Nie jestem badaczem literatury, tylko jej czytelnikiem i niestety nie tak uważnym, jakbym chciał. Mogę jedynie powiedzieć, że literatura mozambicka na razie jest zbyt słaba, by można było dopatrywać się w niej kierunków. Koniec utopii oznaczał również koniec tendencji nacjonalistycznej. Literatura znalazła się w okresie przejściowym, dziś przechodzi proces indywidualizacji i subiektywizacji. Aby pojawiły się jakieś kierunki, literatura musi żyć, a u nas na razie stara się przetrwać.


- Pomimo dużego potencjału i nieśmiałych prób zaistnienia za granicą literatura afrykańska w języku portugalskim nie jest powszechnie znana na forum międzynarodowym. Dlaczego? W jaki sposób można to zmienić?


- Uważam, że ta sytuacja wynika z uwarunkowań rynku, z jego zepsucia. Coraz częściej książka staje się popularna z powodów nie mających nic wspólnego z jej ,,wartością”. Wynika to z czynników, dzięki którym rzecz miałka staje się bestsellerem. Gust trzeba wykształcić, pracować nad nim. Na rynkach krajów ,,północnej półkuli” istnieje pewien stereotyp. W literaturze afrykańskiej poszukuje się określonego obrazu Afryki. Wynika to z nostalgii za kolonialną przeszłością, tęsknoty za egzotyką i tragedią, bo tylko ona budzi tak silne poczucie solidarności. To wszystko wpływa na literaturę afrykańską, zmusza ją do podjęcia z góry wyznaczonej roli i zajęcia odpowiedniego miejsca na półkach w księgarniach. Najlepiej, żeby taka książka miała na końcu słowniczek wyrazów egzotycznych. Im jest dłuższy, tym większa gwarancja, że książka jest rzeczywiście afrykańska. Z drugiej strony istnieje problem o wiele poważniejszy, który wyjaśnia słabość literatury afrykańskiej – brak rodzimych rynków książki. W krajach afrykańskich posługujących się językiem portugalskim rynek książki jest skromny, a właściwie nie istnieje. Niewiele osób pisze, prawie nikt nie czyta i to nie z powodu dużego analfabetyzmu (choć to zjawisko istnieje), co ze względu na fakt, że większość ludzi nie stać na kupienie książki. Dlatego los książki afrykańskiej zależy przede wszystkim od sukcesu na rynku portugalskim, także na brazylijskim. Mamy do czynienia ze schizofreniczną sytuacją, kiedy pisze się dla czytelników mieszkających daleko stąd o rzeczywistości, która jest im obca. Wiadomo, że rynek nie powstaje z dnia na dzień, zależy od wielu czynników. Jednym z nich, dla mnie kluczowym, jest zmiana postawy elit rządzących wobec rynku książki. Obecny neoliberalizm niszczy dziedzictwo duchowe Afryki. Dziś rządzący zwracają przede wszystkim uwagę na sprawy materialne, ignorując kwestie duchowości i kultury, bo w tych dziedzinach nie można oczekiwać natychmiastowych korzyści politycznych bądź finansowych. Rynek ten nie daje wielkich zysków, zaś fikcja potrzebna jest politykom jedynie jako narzędzie propagandy, służy umocnieniu ich pozycji. Trzeba to zmieniać. Tylko doceniając naszą rodzimą literaturę możemy oczekiwać, że zostanie ona doceniona za granicą. Społeczeństwo wywiązuje się ze swojego zadania. Setki młodych ludzi uczestniczą w wydarzeniach literackich. Najwyższy czas, żeby władza też coś zrobiła. Wracając do forum międzynarodowego, warto zastanowić się, dlaczego wyróżnia się literaturę światową i literaturę afrykańską. Umieszczono nas w getcie, z którego trudno nam wyjść.



- Jakie ma pan plany na przyszłość?



- Nie mam żadnych planów literackich. Chcę nadal cieszyć się możliwością czytania i kontynuować nałóg pisania. Czytanie i pisanie dają mi prawdziwą radość z różnych powodów, natury społecznej i osobistej.


przekład Zofia Stanisławska

Wywiad Carmen Tindó Secco z pisarzem ukazał się w 2010 roku na stronie http://www.buala.org/pt/cara-a-cara/entrevista-a-joao-paulo-borges-coelho