poniedziałek, 17 lutego 2014

Kryminał z Angoli

     Dziś fragment powieści ,,Tajny agent Jaime Bunda" autorstwa Pepeteli, jednego z najbardziej znanych pisarzy angolskich, który swobodnie porusza się w różnych konwencjach literackich. ,,Tajny agent" to nietypowy kryminał o młodym, niezdarnym, ale uczciwym detektywie, który kocha kryminały i dobre jedzenie. Jaime Bunda prowadzi swoje pierwsze śledztwo. Ma wyjaśnić tajemnicę śmierci pewnej nastolatki, lecz podczas śledztwa trafia na trop dużej afery korupcyjnej.
      Poza wątkiem sensacyjnym w powieści znajdują się ciekawe i barwne opisy Luandy, stolicy Angoli, a także odniesienia do fascynującej, choć dramatycznej historii tej byłej kolonii portugalskiej.
     Tajny agent Jaime Bunda jest pierwszą książką Pepeteli, która ukazała się na polskim rynku, nakładem Wydawnictwa Claroscuro.



        Koledzy Jaime Bundy z niedowierzaniem obserwowali jego poczynania. Nigdy wcześniej nie widzieli chłopaka  przy komputerze. Gdzie się tego nauczył? Kiedy przyjmowano go do biura, nikomu nie przyszło do głowy spytać, czy potrafi obsługiwać komputer. Bunda skończył kurs, a potem przyglądał się kolegom w pracy, szczególnie, gdy szukali informacji w rozlicznych kartotekach dostępnychdla pracowników Biura. Zapamiętał, jaki jest podział dokumentów oraz hasła dostępu. Usiadł przy wolnym komputerze i zabrał się do pracy. Przez ostatnie dwa lata, gdy przesiadywał bezczynnie pod ścianą, mógł podejść do wolnego stanowiska i pograć na komputerze, żeby zabić czas, ale nigdy nie skorzystał z okazji, ponieważ gry go nie bawiły. Nic dziwnego, że zaskoczenie kolegów było tak wielkie.
          Armandinho, który jako jedyny próbował nawiązać kontakt z Bundą – być może ze względu na słabość do jego ogromnej pupy – spytał z udawaną obojętnością:
       – Co robisz, Jaime? Nie możesz czegoś znaleźć?
       – W archiwum Bunkra nie ma nazwiska gościa, którego szukam. Dziwne!
       – Nie ma tam wielu nazwisk. Niektóre są w specjalnej kartotece, ale do niej mają dostęp tylko           szefowie. Może Chiquinho Vieira ci pomoże.
       – Po co taka selekcja?
       – Tego nikt nie wie. Ludzie z Bunkra mają własne kryteria, to są odgórne rozkazy. Czasem utajniają czyjeś dane, bo jest szychą z pierwszej linii frontu, czasem z powodu poufnych informacji, które mogłyby zaszkodzić ważnym ludziom. Bywa, że ktoś jest zamieszany w sprawę, która może skompromitować ważnego człowieka. Wtedy nazwisko wycofuje się z normalnej kartoteki i przenosi do rejestru zastrzeżonego. Dlaczego? Rozkazy z góry.
       Bunda podziękował za wyjaśnienia, ale stracił humor, bo niweczyły jego pierwotny plan. Co innego pokazać Vieirze pełne zestawienie na temat podejrzanego, a co innego pójść do niego i poprosić o dane. Wtedy cały splendor spłynie na szefa. 
       Isidro odebrał telefon i przekazał słuchawkę Bundzie.
       – Do ciebie.
       Koledzy wymienili zdziwione spojrzenia. Armandinho pomyślał, że chłopak zaczyna robić postępy, a Honório, który ślęczał nad wywrotowymi gazetami, uznał, że w karierze stażysty nastąpił przełom.
       Dzwonił Kinanga. Powołał się na przyjacielskie więzy łączące go z Bundą, i powiadomił o wizycie, jaką w ministerstwie złożyła delegacja mieszkańców Wyspy. Na jej czele stali wójt i ksiądz Delfim. Ludzie domagali się zwrotu ciała zmarłej dziewczyny. Uważali, że państwo ponosi odpowiedzialność za niepotrzebne wydatki związane z pogrzebem i musi pokryć koszty kolejnego pochówku oraz stypy. Ich żądania odrzucono. Rząd musi zaciskać pasa, a nie zajmować się głupstwami.
       – Szefowie wezwali mnie na dywanik i musiałem się tłumaczyć - ciągnął Kinanga. - Powiedziałem,  zresztą zgodnie z prawdą, że to była pańska decyzja, bo ja nie wierzyłem, że zbadanie ciała ofiary może pomóc w śledztwie, tym bardziej, że sekcja zwłok była dawno temu. Być może w Bunkrze zrobili inne badania laboratoryjne. Sam pan rozumie, nie miałem wyjścia i musiałem podać pańskie nazwisko. Teraz ministerstwo wystąpi do Biura o zgodę na wydanie ciała, żeby zgodnie z wolą mieszkańców zorganizować pogrzeb. 
        Inspektor postanowił uprzedzić Bundę o całej sprawie. Uważał, że zobowiązuje go do tego lojalność wobec kolegi.
       – Dobrze pan zrobił, inspektorze. Możecie oddać ciało - odparł Jaime. - Nie będzie już potrzebne, bo mam podejrzanego. 
      Słowa Bundy zaskoczyły nie tylko Kinangę, ale wszystkich detektywów siedzących w pokoju.
      „Oby to nie był czarny Szwed”, pomyślał złośliwie Isidro.
      Jak widać, ludzka zawiść nie ma granic i często idzie w parze z brakiem szacunku wobec bliźnich. Isidro zaczął się zastanawiać, czy nie warto by samemu poszperać w archiwum. Nie rozumiał, dlaczego tak ważną sprawę powierzono grubemu niedorajdzie. Przecież on, Isidro, miał większe doświadczenie i wiadomo było, że niebawem mianują go szefem jednego z oddziałów. Dlaczego zamiast niego przekazano sprawę stażyście, który wyróżniał się jedynie tym, że miał wielkie dupsko i był kuzynem dyrektora? 
      – Niech pan nadal zajmuje się sprawą z ramienia ministerstwa, a ja będę działał w imieniu Biura – ciągnął Bunda. – Wpadnę do pana po południu, to pogadamy.
      Bunda odłożył słuchawkę i przez chwilę wpatrywał się w nią bez słowa. Detektywi wstrzymali oddech i w napięciu obserwowali stażystę.
      – Dobry chłop ten Kinanga – westchnął Jaime i wyszedł z pokoju, żeby porozmawiać z szefem.
      Reszta siedziała w milczeniu, wymieniając niepewne spojrzenia.Wreszcie Isidro odważył się powiedzieć na głos dowcip o czarnym Szwedzie, po czym dodał:
      – Ciekawe, co by na to powiedział sławny profesor Alarcon y Jimenez, ekspert w dziedzinie prowadzenia  śledztwa operacyjnego.
      Westchnął z rezygnacją i wrócił do raportu o grupie angolskich bankowców, podejrzanych o kontakty z mafią ukraińską oraz przemyt broni. Tajne służby od dawna miały ich na oku, zaś Biuro Kryminalne wydelegowało Isidra, żeby śledził poczynania tajnych służb. Dzięki temu wszyscy byli pod kontrolą. 
      Honório chwycił za pincetę i pochylił się nad prasą, a Armandinho utkwił rozmarzony wzrok w drzwiach, za którymi zniknęły bujne pośladki Bundy.
     Tymczasem nasz bohater zapukał do drzwi gabinetu Chiquinha Vieiry. Na jego widok twarz mężczyzny przybrała zielony odcień, choć może był to objaw znużenia przedłużającą się bezczynnością. Jeśli rzeczywiście szefa zżerała nuda, prysła z chwilą, gdy Jaime wypowiedział nazwisko podejrzanego.
     – Dlaczego o niego pytasz?
    – Może być podejrzany w sprawie.
    Vieira zakrztusił się, mimo że niczego nie jadł ani nie pił. Bundzie przeszło przez myśl, że szef jest dla niego wielką zagadką. Widząc, że mężczyzna się krztusi, stażysta szybko okrążył biurko i mocno uderzył go w plecy.
     – Zaraz minie, szefie, spokojnie!
     Jednak atak trwał, więc Bunda wyszedł z pokoju i poprosił asystentkę o szklankę wody.
     – Szef się dusi! – zawołał.
     Jego słowa wywołały panikę. Ktoś krzyknął, że trzeba wezwać karetkę i ratować przełożonego. 
     – Może połknął ość? – spytała piękna sekretarka Solange.
     Uroda dziewczyny była jedyną jej zaletą, natomiast jej głupota nie miała granic. „Tępa jak but”, powtarzali koledzy z pracy. Biedaczka robiła tak rażące błędy ortograficzne, że straciła nadzieję na awans i miejsce na kolanach uwielbianego szefa. 
      Bunda wrócił do gabinetu Vieiry w towarzystwie sekretarki. Solange przyniosła szklankę wody, a ponieważ ukończyła kurs pierwszej pomocy, wzięła też ze sobą apteczkę. Ze zdziwieniem zauważyła, że na biurku szefa nie ma resztek ryby. Nie mogła zrozumieć, jak mógł zakrztusić się ością.
       Na szczęście atak minął. Chiquinho napił się wody i zamrugał czerwonymi oczami. Opadł na fotel, uniósł głowę i wziął kilka głębokich oddechów. Dopiero po chwili zauważył, że w jego gabinecie zrobiło się tłoczno.
       – Co wy tu robicie? – wybuchnął. – Wynoście się!
       Jaime chciał wyjść razem z innymi. Uznał, że lepiej przełożyć rozmowę na inny dzień. Szef gotów wyzionąć ducha, a potem oskarżą Bundę o nieumyślne zabójstwo. Kiedy zaczął cichcem wycofywać się z gabinetu, zatrzymał go ostry głos szefa:
      – Bunda, ty zostajesz!
      Wskazał mu miejsce za biurkiem.
      Jaime posłusznie usiadł, z zaciekawieniem obserwując, jak szef próbuje odzyskać spokój. Najpierw przeczesał ręką włosy, które dzięki dużej ilości żelu wyglądały nienagannie i lśniły jak czarny hełm. Potem wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa z wyhaftowanymi na niebiesko inicjałami. Jaime był zdziwiony, że ktoś jeszcze używa chusteczek z materiału. Czytał o tym w książkach.
       Szef wciąż próbował odzyskać miarowy oddech, więc Jaime miał czas, żeby dobrze mu się przyjrzeć. Z satysfakcją zauważył, że Vieira ma sznurówki w tym samym kolorze i pięknie wypolerowane buty. Był wzorem elegancji. Taki szef napawał dumą. A przy tym był przyjaźnie nastawiony do podwładnych.
      – Co to za głupoty? Dlaczego ten człowiek jest podejrzany? - spytał wreszcie Vieira.
      – Jeszcze nie jest podejrzany, ale ma taki sam samochód jak główny podejrzany w sprawie.
      – Opowiedz mi, czego się dowiedziałeś.
      Jaime Bunda był szczęśliwy, że zdołał zainteresować szefa swoimi poczynaniami. Opowiedział o rozmowie z Salukombem i o tym, jak stary pokazał mu przejeżdżający samochód, mówiąc, że taki sam miał człowiek podejrzany o zabójstwo. Młody detektyw pojechał za nim, choć to nie było łatwe, bo Bernardo nie jest dobrym kierowcą, a samochód wymaga naprawy. Na szczęście udało się i zatrzymali się dopiero pod domem mężczyzny w  Alvalade. 
     – Zapisałem numer domu i zadzwoniłem do urzędu komunikacji w sprawie numeru rejestracyjnego wozu. Podano mi nazwisko właściciela. Niestety nie znalazłem go na naszej liście. Dlatego nie
mogę przedstawić pełnej informacji na temat tego człowieka i proszę o zezwolenie na sprawdzenie jego nazwiska w tajnej kartotece.
        Jaime szczegółowo opowiedział szefowi o swoich planach, z trudem dobierając słowa, gdyż nie był mistrzem sztuki oratorskiej. Poza tym Vieria musiał mieć czas, żeby odzyskać miarowy oddech.
       – I to wszystko? Czyli nadal nic nie wiemy.
       – Szefie, to musi być gruba ryba!
       – Bo jakiś analfabeta powiedział ci, że facet ma taki sam samochód jak podejrzany? Przecież dla tego starucha wszystkie duże i czarne samochody są takie same.Myślisz, że to wystarczy, żeby uznać kogoś za podejrzanego? Takich wozów mogą być tysiące.
       – Nie powiedziałem, że to podejrzany. Może nim być, ale muszę to sprawdzić.
       – Niczego nie będziesz sprawdzał. Tego człowieka nie ma w żadnej kartotece.
       – Nawet w części utajnionej?
       – Nawet tam. 
       Jaime Bunda zagwizdał, nie kryjąc zdziwienia. Rozsiadł się wygodnie na krześle. Jego mina wskazywała, że nad czymś intensywnie myśli, co przeraziło szefa, bo nigdy nic dobrego z tego nie wynikało.
      – To znaczy, że stoi wyżej od wszystkich ważnych osób? – spytał po chwili namysłu.
      – To nic nie znaczy! Zapomnij o tym nazwisku, zapomnij, że gdziekolwiek je widziałeś lub o nim słyszałeś. Zrozumiano?
      – Nie jestem pewien, czy chodzi panu o naszą rozmowę w gabinecie, czy o moją rozmowę telefoniczną z urzędem komunikacji.
      – Do diabła! Nikt nigdzie niczego ci nie powiedział!– wrzasnął Chiquinho Vieira, czując, że za chwilę znów zacznie się dusić.
      Bundę zdziwiła nagła zmiana nastroju szefa, który dotąd zachowywał się bardzo grzecznie. Może zaczął niedomagać, a jąkanie się jest pierwszym objawem choroby? Bywają takie przypadki, choćby rak płuc atakujący przełyk niczym liany z serca dżungli. Trzeba poprosić sekretarkę o drugą szklankę wody. Gdyby miał pod ręką whisky inspektora Kinangi… Ten alkohol wskrzesi umarłego.
     – Słyszałeś, do cholery? Nikt niczego ci nie powiedział!
     – Szefie, co do nazwiska jestem w stu procentach pewien.
     Vieirze przemknęła przez głowę myśl, żeby otworzyć szufladę, wyciągnąć pistolet i strzelić kretynowi w łeb. Szybko jednak stłumił zawodowy odruch w obawie, że zabrudzi podłogę i swój garnitur. Musiał wziąć się w garść, w końcu był zawodowym policjantem. Odetchnął głęboki kilka razy, co zabrzmiało jak przedśmiertnne charczenie  konającego. Stażysta rzucił mu zatroskane spojrzenie. 
       Chiquinho odezwał się łagodnym tonem:
       – Dobrze, prowadź dalej śledztwo, ale zostaw tego człowieka w spokoju.
      – Szefie, mogę zadać jeszcze jedno pytanie? Czy szef dużo pali?
      Vieira zapomniał, co chciał powiedzieć, jakby nagle ktoś zabrał mu sprzed oczu kartkę z wycyzelowanym i wypieszczonym przemówieniem.
       – Nie palę – odparł niechętnie. – To ty mnie przyprawiasz o ataki duszności.
       – Myślę, że pańskie płuca są całe podziurawione. Znałem kogoś, kto oddychał tak jak pan. Zbadali go i okazało się, że powietrze przechodzi przez wielkie dziury. Dlatego miał taki świszczący oddech.
       – Odczep się od moich płuc! Szukaj innych czarnych samochodów. Przecież po mieście jeździ mnóstwo biznesmenów, posłów, członków rządu, dyplomatów. Wszyscy mają podobne auta. W samej Luandzie jest ich pewnie z tysiąc albo i dziesięć tysięcy. Dlaczego akurat ten sam wóz miałby przejechać po raz drugi obok miejsca zbrodni?
       Chiquinho słuchał swego głosu z rosnącym zadowoleniem. Czuł, że powoli się rozkręca, nie stracił krasomówczego talentu, a w podbramkowych sytuacjach nadal potrafił zachować zimną krew. Niestety stażysta miał nad nim tę przewagę, że uwielbiał dyskutować i był nieprzewidywalny. 
       Vieirze nie dane było dłużej zastanawiać się nad swoim krasomówczym talentem, ponieważ Bunda pewnym głosem zauważył:
      – Szefie, zabójca zawsze wraca na miejsce zbrodni.
      – Nie we wszystkich książkach.
      – To jest impuls. Nie pamięta pan, co mówił Stephen Kane?
      Jaime Bunda rozparł się na krześle tak, że prawie na nim leżał. Z niesłabnącym zainteresowaniem
przyglądał się szefowi, na którego twarzy malował się pełen wachlarz uczuć – od zaskoczenia, przez wściekłość, rozpacz po rezygnację. Stażysta uznał to za przejaw podziwu dla jego kryminalistycznej wiedzy. Szkoda, że szef miał mało czasu, bo mogliby dłużej pogadać. Zrobiło się tak miło.
      Tymczasem Vieira zachodził w głowę, jak dać do zrozumienia kretynowi, że powinien zmienić kierunek poszukiwań. Bał się, że jeśli stażysta tego nie zrobi, wkrótce nastąpi kataklizm podobny jedynie do wybuchu bomby atomowej. Nie chciał jednak, aby Bunda domyślił się, jak bardzo się tego
obawia.
       – Wybrałeś złą drogę. Zostaw trop na Wyspie, poszukaj w innym miejscu.
       – Ale tam zabito dziewczynę.
       – A co z łodzią? Masz jakieś informacje w tej sprawie?
       – W jednym szef miał całkowitą rację – powiedział Bunda, nie zwracając uwagi na pytanie Vieiry. – Z odległości stu metrów trudno ocenić, czy kierowca był biały, czy czarny.
       – No widzisz… mówiłem – Chiquinho zająknął się, wzruszony nieoczekiwanym komplementem.
       – Jechaliśmy za nim ponad pół godziny i nie mogłem zobaczyć, czy miał ciemne okulary. Zapisałem tylko numer samochodu i domu.
       Po tych słowach Bunda nagle skoczył na równe nogi. O mały włos, a Vieira dostałby kolejnego ataku. Nie spodziewał się tak dynamicznego ruchu u osoby poruszającej się jak słoń.  Bunda podskoczył tak gwałtownie, jakby ugryzła go kobra albo skorpion.
      – Szefie, przepraszam, ale o czymś sobie przypomniałem! – powiedział i wyszedł, pozostawiając zaskoczonego i bliskiego omdlenia przełożonego.
      Trudno się dziwić. Widok trzęsącej się na boki wielkiej pupy każdego przyprawiłby o zawrót głowy.
           Tymczasem Jaime szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Przed budynkiem czekał samochód.
      – Migiem do wydziału komunikacji! – rzucił do Bernarda.
     Niestety problemem okazała się właśnie luandzka komunikacja. O tej porze wszędzie były korki. 
     – Szefie, może pojedziemy po obiedzie? - spytał kierowca.
      Na szczęście urząd znajdował się niedaleko, a wymagający żołądek Jaime nie dał jeszcze o sobie znać. Dzięki legitymacji z Bunkra od razu zaprowadzono go do gabinetu dyrektora.
     – Chciałbym się dowiedzieć, do kogo należy ten samochód – powiedział Bunda, podając urzędnikowi kartkę z zapisanym numerem rejestracyjnym wozu.
      Dyrektor odparł, że zaraz się dowie, ale gdy spojrzał na kartkę, machnął ręką.
     – Nie da rady! Tego numeru nie ma w ewidencji – powiedział z uśmiechem.
     Kiedy jednak Bunda krytycznie zmierzył go wzrokiem, twarz urzędnika spoważniała. 
     – To wasze numery. My nie mamy ich w rejestrze.
     – To żart?
     – Nie wie pan, że pracownicy Bunkra mają pulę własnych numerów? Nie figurują w żadnym rejestrze.
      Urzędnik zauważył, że ta informacja zrobiła na Bundzie wrażenie. Skorzystał z okazji, aby odegrać się za upokorzenia, jakie spotkały go ze strony pracowników biura kryminalnego, którzy siali postrach wśród zwykłych urzędników.
     – Jest pan nowy i dlatego nic pan nie wie– powiedział z ironią. – Te numery zarezerwowane są dla waszej instytucji. Używacie ich w nagłych wypadkach, kiedy chcecie coś ukryć. To na pewno numer z Bunkra. Mam dobrą pamięć. 
     Bundzie nie pozostało nic innego, jak podziękować urzędnikowi i wyjść. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Opuścił budynek, mając mętlik w głowie. Czarny wóz należał do wysoko postawionego funkcjonariusza Bunkra. To dlatego jego nazwisko nie figurowało w żadnej kartotece, a Chiquinho przekonywał go, że powinien szukać gdzie indziej. Nie chciał, żeby Bunda zajmował się jego kolegami. Z takim domem i samochodem facet musiał być niezłą szychą. Dla Chiquinha z założenia był poza podejrzeniem. (...)

Pepetela, ,,Tajny agent Jaime Bunda", Warszawa, 2010 

    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz